Home / Blog |
W życiu pomogły mi dziesiątki osób. Teraz ja chcę swoją pasją pomóc chociaż jednej. Wierzę, że się uda. Czytaj, jeśli chcesz zobaczyć, czy ta wiara wystarczy :) 2012Islandia 2 2209 km relacja live |
Rok bez wyprawy, za to z paroma osobistymi rekordami. Najcenniejszym było przejechanie 330 km w jeden dzień, co udało mi się dzięki jechaniu za Krzyśkiem Górnym :) 2011Projekt 300 330 km relacja + film |
Była ostatnim krajem Skandynawii, który mi pozostał do zdobycia po 2008 roku. W 2009 plany nie wypaliły. Wreszcie w 2010 dopiąłem swego, mimo że kilka miesięcy wcześniej wulkan Eyjafjallajokull napędził mi sporo strachu. Podróż jak z bajki :) 2010Islandia 4010 km relacja live informacja o filmie wpisy o Islandii trochę zdjęć |
Plany zmieniałem co tydzień, a w końcu zostałem "skazany" na Polskę. "Cudze chwalicie, swego nie znacie" - stara prawda. Ruszyłem więc tam, gdzie nie byłem. Samotnie, z namiotem, odwiedzając Przyjaciół i odkrywając piękno Ojczyzny. 2009Polska 1958 km wstęp samotne Tour de Pologne relacja live zdjęcia |
Wraz z Marcinem Nowakiem, żywiąc się owsem i "maryjkami" w 55 dni przejechaliśmy 9 państw i 16 wysp, okrążyliśmy Bałtyk, przeżyliśmy 23 dni za kołem podbiegunowym, dotarliśmy z Katowic do końca najdalszej drogi świata i szczęśliwie wróciliśmy. 2008Nordkapp 6903 km przygoda na Północy |
W wakacje pracowałem na podróż'08, a urlop był krótki. Przejechałem więc tylko kawałek Pomorza. Dodatkowo, z końcem sierpnia udało mi się coś, co od dawna chciałem zrobić: Katowice-Łódź w 1 dzień. 2007Pomorze i Łódź 280+221 km |
Budapeszt marzył mi się od paru lat. Spontaniczna, wesoła, bardzo udana majówka z Grażyną, Krystianem i Danielem. 9 dni czystej przyjemności. 2007Budapeszt/Bratysława 1053 km przygoda węgiersko-słowacka |
Razem z Piotrkiem Piszczkiem. To miała być wyprawa życia. I w zasadzie była (wtedy), choć prawie nic nie poszło tak jak miało. Trwała 24 ciężkie dni. Skończyła się źle, ale dziś wspominam tylko to, co dobre. 2006Rzym/Watykan 2317 km przygoda Rzymska |
Chciałem odwiedzić Znajomych sprzed roku, i - wydłużając trasę - poznać nowych. W trakcie tych 16 dni osiągnąłem dystanse, z których do dziś jestem dumny :) - oscylujące wokół granicy 200 km dziennie. 2005Polska 1574 km |
Moja 1. samotna wielodniowa wyprawa. Trwała 8 dni. Ogromne osobiste przeżycie. Poznałem wielu wspaniałych ludzi i pokochałem podróże. 2004Polska 855 km |
Filmy |
Porady rowerowe |
Slajdowiska |
Liczby |
Linki |
Podróże rowerowe > piotr mitko .com
Schmittko the Cyclist
Akcja zakończona!
Nasza akcja na Facebooku
Sprzęt: sukcesy i porażki
Przed tegoroczną wyprawą wielką niewiadomą był sprzęt. Miałem nowy rower, sakwy, niemal całą odzież, aparat, telefon, narzędzia, palnik, naczynia, i wiele innych drobiazgów. Nawet sam rower był nieco eksperymentalny, bo wymieniłem w nim widelec, hamulec, opony, pedały, siodełko, mostek i kierownicę, a także dodałem rogi, lemondkę, stopkę, lusterko, błotniki, oświetlenie, i oczywiście bagażnik. Przed wylotem nie zdążyłem ani razu przejechać się na rowerze po tych wszystkich modyfikacjach. Jechałem więc z pewnym niepokojem, jak się to wszystko sprawdzi...
RowerWiększość zmian, jakie wprowadziłem w rowerze zaraz po zakupie, wynikała z przyzwyczajenia - chciałem jak najbardziej zbliżyć mojego nowego Przyjaciela do tego, którego mi skradziono. Ale były też zmiany, które okazały się koniecznością; chciałem zamontować tę samą prądnicę co 2 lata temu (sprawdziła się, więc nie chciałem ryzykować nowych rozwiązań, szczególnie, że nie było już czasu na testy), ale prądnica na przednim kole "kłóciła się" z hamulcem tarczowym, więc musiałem go zamienić na v-brake, co było niemożliwe bez zmiany amortyzatora. Oprócz tego trzeba było "wyprodukować" nową zębatkę do mechanizmu prądnicy, bo starą skradziono wraz z rowerem. Znów musiałem prosić o pomoc Tomka. Myślę, że do tematu "słynnej" prądnicy jeszcze wrócę, bo jest o czym mówić :)
Musi jeszcze minąć trochę czasu, nim zapomnę o poprzednim rowerze (Kellys Phanatic), ale już mogę powiedzieć, że nowy pojazd (Kellys Cliff) sprawdził się znakomicie. Jedyne, z czego nie jestem w 100% zadowolony, to manetki - nie zmieniają biegów tak błyskawicznie, jak byłem przyzwyczajony, no chyba że to kwestia regulacji... O reszcie mogę mówić w samych superlatywach. Po pierwsze i najważniejsze - rower okazał się niesamowicie wytrzymały. Spotkały mnie 2 sytuacje, po których autentycznie byłem w szoku, że jeszcze jest cały i jedzie dalej.
Pierwsza miała miejsce w Stykkisholmur, dokąd przypłynąłem promem z Zachodnich Fiordów. Kiedy statek przybił do brzegu, spuszczono drewniany pomost dla samochodów i pieszych. Ochoczo wsiadłem na rower i zacząłem zjazd po deskach. Rozpędziłem się na paru metrach, gdy nagle przednie koło zanurkowało w szczelinę! Te deski nie były tak sztywne jak myślałem, i pod naciskiem tych ok. 120 kg (ja + bagaż + rower) nieco się rozsunęły i wciągnęły koło. Przez moment zawisłem w "stójce" i modliłem się, by nie przelecieć przez kierownicę. Koło zaklinowało się aż po piastę. Z trudem dałem radę je wyciągnąć. O dziwo nie złamała się żadna szprycha i nic się nie wygięło. I tak pozostało już do końca.
Drugi raz zaskakującą wytrzymałość mój rower pokazał w interiorze. Po pierwsze jest to rower crossowy, a nie górski, a opony - choć najbardziej agresywne jakie kiedykolwiek miałem (Schwalbe Marathon Extreme) - to wciąż nie były to gumy dobre na taki teren. Te 150 km przez pustynię były dla mnie w większości technicznym majstersztykiem, ponieważ droga była pełna kamieni i piachu, a tak duży rower jest mało zwrotny, ma wysoko położony środek ciężkości, opony były zbyt mało przyczepne, a przednie koło za słabo dociążone, bo cały bagaż miałem na tylnym. Mimo tego udało się. I dopiero parę dni później zgubiłem jedną śrubę, ale to mój błąd, że po przejechaniu tych wertepów nie sprawdziłem czy czegoś nie trzeba dokręcić. Ryzykowna sytuacja, jaką miałem na myśli, zdarzyła się, kiedy akurat udało mi się trochę bardziej rozpędzić z górki po piachu. Droga zaczęła się robić coraz bardziej wyboista, ale nie chciałem tracić prędkości, więc szukałem najlepszego toru. Piasek był jednak zdradziecki, bo czasem tuż pod nim zakopany był głaz, który tylko czekał aby zniszczyć rower i wyrzucić kolarza z siodełka. Wpadłem na taki właśnie kamyczek i skończyło się to tak, że w ułamku sekundy rower zmienił trajektorię i obrócił się prostopadle do drogi. Miałem już czarne myśli o pękniętych szprychach, scentrowanym kole albo pękniętej feldze. Nic z tych rzeczy. Kółko zostało bez najmniejszego śladu po tej przygodzie.
Niestety w kwestii sprzętu rowerowego jest też coś, co zaliczam do totalnych porażek, mianowicie stopka. Zawsze miałem stopkę z lewej strony roweru i była super. Teraz - z okazji, że mi tamtą skradziono - zafundowałem sobie stopkę podwójną, która - jak myślałem - doskonale sprawdzi się w rowerze z sakwami. Nic bardziej mylnego! Pomijając ponad dwa razy większą wagę tego wynalazku, nie sposób postawić roweru pionowo tam, gdzie wieje tak mocny wiatr! W dodatku jak tu mówić o pionie, gdy mało która droga ma poziom ;] Znacznie łatwiej znaleźć krzywiznę, na której doskonale oprze się boczna stopka. W efekcie rzadko chciało mi się schodzić z roweru, bo jego postawienie czy oparcie gdzieś było bardzo kłopotliwe. Na skutek tego nie mam wiele zdjęć z rowerem.
A propos zdjęć z rowerem... Jak wiecie, zawdzięczam go sponsorom, i wypadałoby się im odwdzięczyć jakąś małą wzmianką. Kilka portali napisało o zakończeniu mojej podróży, korzystając z informacji prasowej, do której załączonych było kilka zdjęć. Były tym chyba 2 zdjęcia z rowerem na którym jechałem, i jedno na małym rowerku elektrycznym - tak dla jaj. Większość portali opublikowało tylko to ostatnie! Załamałem się i mam nadzieję, że Pani Magda, prezes firmy Kellys, oraz pani Izabela z rowery.shop.pl nie przeklinają mnie teraz i nie żałują, że mi pomogły :)
SakwyW tym roku po raz pierwszy sakwy materiałowe zapinane zamkami błyskawicznymi zastąpiłem sakwami Crosso zapinanymi na klamry. Trochę się wkurzałem na to, że ciężko w nich coś znaleźć, bo nie ma żadnych kieszonek, przegródek. Ale ogólnie jestem z nich bardzo zadowolony, bo okazały się bardzo mocne i całkowicie wodoszczelne. A do tego banalnie łatwe do montażu na bagażniku.
UbraniaZ odzieży i tym razem nie jestem w pełni zadowolony. Jeździłem parę lat w kurtce Accent i zostałbym przy niej, gdyby nie to, że była ciut za duża. Kupiłem nową - Rogelli. Materiał super, ale wykonanie słabe. Wystarczyły 3 tygodnie, by rozpruła się przy rękawie i aby zepsuł się zamek. Zawiodłem się.
PalnikDo tej pory palnik gazowy zawsze pożyczałem od Marcina (jechaliśmy razem na Nordkapp), ale uznałem że już dość pasożytowania na nim :) Kupiłem palnik PRIMUS na każdy rodzaj butli, z piezozapalnikiem. Ale nie użyłem go ani razu, bo szlag mnie trafił kiedy go zważyłem - był niemal 2 razy cięższy niż było podane w opisie. Kupiłem więc inny - nakręcany, malutki, leciutki, bez zapalnika. I jestem bardzo zadowolony. Na islandii można dostać wiele rodzajów butli - wprawdzie takiej jakiej potrzebowałem nie dostałem od razu, ale zasięgnąłem języka i wreszcie trafiłem do sklepu, w którym taka była.
AparatNajdłużej wybierałem aparat. Chciałem kupić taki, który zastąpi mi jednocześnie kamerę, pozwoli nagrywać w FullHD i slow motion, i będzie mieć ogromny zoom i zapis RAW - wszystko w jednym :) Jak wiadomo, nie istnieje idealne połączenie wszystkiego co dobre, dlatego decyzja była trudna. Po przeczytaniu wielu recenzji i testów, po długim namyśle, kupiłem SONY HX100V. W internecie można o nim przeczytać wiele dobrego. Zarazem można przeczytać wiele złego. Sprawdziłem i przekonałem się, że to jest fantastyczny aparat, ale ma 3 wady: brak obracanego ekranu, brak zapisu RAW i najgorsze - często okropna jakość zdjęć! Dopóki nie chce się zdjęcia kadrować czy powiększać, można być zadowolonym. Niestety jakiekolwiek zbliżenie ujawnia, że aparat drastycznie kompresuje jpgi, i nie można w żaden sposób tego kontrolować. W dodatku, nie wiadomo dlaczego, czasami zdjęcia wychodzą tragicznie. Kiedy patrzę dziś na zdjęcia jakie zrobiłem tym aparatem, jestem zachwycony. Ale wiem, że oprócz tych paru wspaniałych fotografii, były dziesiątki, które wyrzuciłem, bo aparat sobie ewidentnie nie poradził.
Wydałem na ten sprzęt 1400 zł - za dużo, by nie być z niego zadowolonym. Sprzedałem, dołożyłem 300 zł i kupiłem Panasonic FZ150. Uważam, że był to świetny wybór - wprawdzie trzeba więcej umieć, by robić ładne zdjęcia, nie cyka się tak przyjemnie jak SONYm (sam nie wiem czemu ale SONY miał "to coś"), nie prezentuje się tak szałowo i nie ma GPSa, ale jest lepszy! I to właśnie z Panasonikiem zwiedzałem tym razem Islandię. Niestety moje tegoroczne zdjęcia nie są tak dobre, jak mogłyby być. Przed wyjazdem zostało mi za mało czasu, aby się nauczyć aparatu, i tak naprawdę do dziś tego nie zrobiłem :]
SmartfonNajwiększą frajdę zapewniła mi firma Samsung, która zgodziła się pożyczyć mi smartfona Galaxy S II. Nie miałem wcześniej okazji bawić się niczym podobnym i byłem oczarowany możliwościami tego malutkiego urządzenia. Niemal nieustanny kontakt ze światem, GPS, filmy fullHD, aplikacja do montażu wideo... używałem tego telefonu niemal przez cały czas, kiedy nie pedałowałem i nie spałem :) Niestety, jak większość smartfonów, pobiera dużo prądu. Mimo tego, mając do wyboru mieć albo nie mieć, zdecydowanie chciałbym mieć! Przyznam, że po miesiącu używania Galaxy wpadłem w konsternację, próbując wybrać numer na moim własnym telefonie. Zaczęło mi być trudno wyobrazić sobie jak będę żył bez tego gadżetu. Ale jednak jakoś żyję :)
NawigacjaPrzy okazji muszę powiedzieć, że o ile zawsze namiętnie korzystam z map Google, o tyle rozczarowałem się nimi na Islandii. Okazuje się, że tenże kraj został w nich potraktowany bardzo niedokładnie. Nieraz nie zgadza się nawet kształt linii brzegowej, nie ma zaznaczonych zbiorników wodnych, a nawet niektórych największych miejscowości, a drogi są nieaktualne. Z tego powodu przynajmniej raz musiałem nadłożyć kilkadziesiąt kilometrów drogi, i jeszcze trafiło to w dniu, w którym jazda nie była żadną przyjemnością. Na Islandie o wiele lepszym rozwiązaniem są mapy Binga, nie mówiąc w ogóle o tym, że można też znaleźć mapy on-line, poświęcone wyłącznie Islandii, które sa dokładne co do metra - podam link, jak sobie przypomnę :)
Jak widzicie, kompletowanie sprzętu na wyprawę nie jest takie trywialne, kiedy ma się na to mało czasu, lub gdy trzeba liczyć każdą złotówkę. Choć sam nie wiem... te parę lat temu nie musiałem się zastanawiać tyle co teraz - po prostu na pewne rzeczy nie było mnie stać, więc wybór był znacznie łatwiejszy. Albo nawet go nie było ;)
31.10.2012
Podobne wpisy: ...i mam rower! • Miałem rower... • Nie znam się na rowerach
tagi: sprzęt, islandia2012
Ech 2012.11.26 15:28 | Ciesze się, ze Twoja jazda po piachu skończyła się szczęśliwie. Miałem ostatnio taki uślizg na deszczowym asfalcie. Rower poszedł bokiem i walnąłem w jedyny słup w okolicy. 1,5 tyg zwolnienia i prawa strona roweru (klamka, manetka, siodełko(?!)) do wymiany. Pozdrawiam |
ATOM 2012.12.26 21:29 | Piotr, prądnica dawała radę z zasilaniem smartphonu? Mówisz, ze on dużo prądu zużywa... Ciekaw jestem. |
Łukasz 2013.01.20 23:47 | Jeżeli chodzi o prędkość przerzucania łańcucha, to zapewne w starym rowerze miałeś manetki i przerzutkę LX, a w nowym jest tylko Alivio. Być może to ma największy wpływ. A co do aparatu to ja polecam Canona SX50 HS, jeżeli ktoś potrzebuje hiper-zooma. Jednak jakoś tak jestem bardziej przekonany do firm, które są tradycyjnie związane z fotografią. |
schmittko 2013.05.08 17:35 | @Atom: Tomku, w tym roku z prądnicą było trudniej, bo miałem mniej asfaltu, więcej gór, więcej przeciwnego wiatru. Więc jechałem wolniej niż 2 lata wcześniej. Czasem tak wolno, że było to poniżej granicy ładowania :) Poza tym smartfon zżerał dużo więcej prądu niż stara prymitywna Nokia, a i używałem go dość intensywnie. Dlatego gdy się dało, pomagałem sobie ładowaniem z sieci. @Łukasz: jest tak, jak piszesz :) Tzn. miałem LX-y, a teraz, choć przerzutka XT, to manetka Alivio. Stwierdzam, że manetki LX były o niebo lepsze ;] |
Miki 2013.05.28 16:23 | Miłe podróże jednak dość typowe dla rowerzystów. Standardowe kierunki. Brak nowatorstwa. Przy prezentacjach nadmiar autoreklamy w stosunku do treści. |
Karkarzyna 2013.07.02 12:57 | Cześć! W tym roku jedziemy do Szwecji na wyprawę i chcieliśmy zabrać prądnicę - czy mógłbyś napisać jaką masz ty i jak Ci się sprawdza? Dzięki :) |
schmittko 2013.08.21 11:12 | Drogi Miki, kierunki w jakie jeździłem, są do bólu spenetrowane i opisane przez innych rowerzystów, ale nie jechałem tam po to, by odkryć nowe lądy. Może i nie jestem za grosz nowatorski, ale akurat zależy mi na czymś zupełnie innym. Każdy ma swoją własną drogę, i ja pojechałem tam, gdzie mnie w danym momencie najbardziej ciągnęło. Doprowadziłem te marzenia do realizacji i to z tego jestem dumny, a dziś nie analizuję czy te marzenia miałem "poprawne politycznie", czy nie. Autoreklama to natomiast tylko pierwsza warstwa... Chcę przekazać pewne myśli, spojrzenie na świat, podejście do życia, do marzeń, moje rozumienie wiary itd. Nie byłoby to wiarygodne, bez pokazania samego siebie. Dlatego przedstawiam się z nazwiska i mówię kim jestem, bo uważam że nawet jeśli to, o czym tu piszę, nie musi kogoś kręcić, to też nie mam się czego wstydzić. |
schmittko 2013.08.23 09:45 | @Karkarzyna: na Twoje pytania najpełniej odpowiem tutaj: [kliknij] [kliknij] |
Gonzales 2013.08.23 15:57 | Witam! Świetny blog, przeczytałem relacje ze wszystkich wypraw i żałuję, że trafiłem tu dopiero w tym roku bo bardzo mnie zainspirowałeś do dalekich podróży rowerem. Moja najdalsza trasa to 200km od domu. W tym roku gdzieś podróżowałeś, będzie jakaś relacja? |
Krystyna 2013.10.17 16:03 | Panie Piotrze, wspaniałe wystąpienie podczas wczorajszych 'Nordaliów'! Działa Pan inspirująco, nieśmiało, a czarująco! |
Krystyna 2013.12.27 12:47 | Panie Piotrze! Fani czekają na jakieś nowe wieści od Pana! |
Domian91 2016.09.07 09:37 | w temacie rowerów - czy możecie polecić mi jakiś bagażnik rowerowy do auta? podobno najlepsze są <a href="[kliknij] title="bagażniki rowerowe Westfalia" alt="bagażniki rowerowe Westfalia">bagażniki rowerowe Westfalia</a>, jednak przed zakupem chcę zweryfikować opinie. Macie jakieś doświadczenia? |
Iceland - biking beyond the horizon
[żeby nie-Polacy też wiedzieli o co chodzi :]By my trip across Iceland I wished to help one man to stand up. What does it mean?
Let me tell the story... Two years ago, at Iceland, one day I ran out of food. Then I accidentally met people, who shared with me what they had to eat. When I asked how to repay them, they said "you can't repay us - pay it forward to somebody else!". It moved me, and I promised to fulfill these words one day...
During the preparation to my this year's expedition I got the idea to help somebody. I can say that my first trip to Iceland has changed my life; during the second, I wanted to change life of somebody else. This is what this short film is talking about:
With help of Work Express company, which organised my second trip, I contacted the Jaś Mela Foundation “Beyond Horizons”, which helps people after amputations. They proposed Jarek Kosiński from Krapkowice as the candidate. Jarek had his right leg amputated, due to bone cancer. In 2011, his old prosthesis that he was using for many years, broke down. The new one (ordinary, one of the the simplest) costs about 40 thousand zł (10 thousand EUR).
On August, 5th, I finished my lonely, one-month trip. Thanks to readers of my blog and many other people we've raised (so far) 1/3 of prosthesis' cost!
The most meaningful for me is to help other people, that I don’t really now, because this is what I’ve experienced many times during my trips. For me it is an opportunity to pay back for all the help I got during my previous trips, mostly from strangers. But, actually, I can't help Jarek without you!
If you want to help, you can donate Jarek’s account in Jaś Mela Foundation “Beyond Horizons”
transfers from outside Poland:
(EUR account): PL 25 88040000 0000 0023 9551 0003
SWIFT CODE: POLUPLPR
- with title "dla Jarka Kosinskiego"
Fundacja "Poza Horyzonty", Lanckorona 101,
34-143 Lanckorona, Poland
Thank you in advance for your generosity!
Why is it so expensive? Well... is it?
At the finish of my trip, I had an unique opportunity to lick science fiction, enter to the almost-space lab and feel like inside a program from Discovery channel. I was invited to the main office and factory of Össur, the world's second producer of prostheses. I was very impressed, but also shocked.
I saw almost all the stages of prostheses production. In Reykjavik arise elements from carbon fiber, titanium, aluminum, silicon, and electronics. Components made of carbon are extremely lightweight and have a shape memory. Artificial foot can collaborate with artificial knee, so that after 4 steps it adopts an owner's style of walking - with adequate amortisation strength and speed of each step and bouncing to the next. Cover of the prosthesis may have the same color as the skin of the client, and it is not a cold plastic, but flexible, soft silicone, reminiscent of the skin in touch. Each new product must pass the test of 2 million steps (they use robots, of course) - it's as much as the average person is doing for 2 years. During the whole life we circle the Earth 3 times (well, some people more ;) At Olympic Games in London you could see a sprinter running on prosthesis made in Iceland. Terms allows a sole could have 13 or 15 spikes - Össur collaborated with Nike to find best collocation of them. I was shown a video from a test of the prosthesis. Guy was running like a cheetah. Incredible.
So it was great trip. Yes. But some numbers gives food for thought. The production scale passed my imagination. This company employs 3,000 people and sells about 3,000 products each week! I was told that only in Namibia are almost 3 million people after amputation - most of them will never be able to buy such good stuff. What a frightening number - so much victims of accidents, diseases, and wars in the world...
But what I saw is giving hope: they employ many engineers and designers, they invest big money in researches, and they are trying to make their products as close as possible to the works of the Nature. You could see passion in the eyes of a man who I talked about all this.
At the picture I keep a gift for Jarek from the Össur. The Company wishes success of our action. I believe that we can do a lot of good things, if we join forces. Finally, we will come to 40 thousand!
The number of people who dream of a prosthesis, left me in deep shock. And now how could you look on your hand or foot, move your fingers and not think "how good, that you are...". Well, I have both legs - sometimes they hurt, sometimes they are lazy, but I have them. So I ride...
Homework: think about how much you have.
31.10.2012
Podobne wpisy: Zamiast słów • Znowu Islandia - o co cho? • I wanna fly away!
tagi: islandia2012
Skomentuj
Wróciłem
Od czego zacząć?!
Wróciłem ponad 2 miesiące temu. W domu zastałem niedziałający komputer, a cudowny smarfton, z jakiego korzystałem w podróży, musiałem oddać. Długo zajęty byłem "gaszeniem pożarów" w życiu i w pracy. Zabawne, że na Islandii byłem bardziej on-line, niż tu po powrocie :)
Z blogami jest tak, że ludzie zaczynają je pisać, kiedy mają za dużo czasu, i przestają, kiedy w ich życiu dzieje się zbyt wiele. Od powrotu z podróży w 2010 roku mocno ograniczyłem pisanie. A potem było już tylko gorzej... Co się za tym kryje? Ano właśnie - dużo :) Bez krztyny przesady mogę rzec, że tamta podróż miała ogromny (i dobry!) wpływ na moje życie - na to jaki, gdzie, i z kim jestem teraz...
Nie jest to blog o moim prywatnym życiu, więc więcej szczegółów nie będzie - chyba, że między wierszami :) Niemniej dzisiaj wiem, że TO COŚ, co mnie ciągnęło na Islandię przez prawie 2 lata - od Nordkapp - było głosem, za którym słusznie podążyłem, choć niewątpliwie kosztowało mnie to wiele włosów z głowy :) Tjaaa...
W ostatnim czasie napisały do mnie dwie osoby, które rzuciły pracę po to, by ruszyć w podróż. Wiem sam, że można mieć do czegoś tak mocne wewnętrzne przekonanie, że pokonuje ono logikę dziesiątek "doradców", a nawet wielkie własne obawy. Poza tym, ja też dla dwóch moich podróży nie przedłużyłem umowy z pracodawcą :) Pozwolę sobie zacytować jednego z tych maili:
"Cześć Piotrze! Ponad rok temu zaczęłam z Tobą rozmowę (...) Otóż "napięcie pękło". Od 45 dni jestem w podróży rowerowej. Jestem bardzo szczęśliwa. Tym bardziej, że poświęciłam dla tego wyjazdu sporo. Mam tutaj na myśli pracę, w korporacji. Tak, rzuciłam całkiem niezłą pracę dla realizacji swojego marzenia (...) Cóż, wrócę do Polski pod koniec września (chyba) jako bezrobotna, totalnie spłukana 26-letnia baba. Ale bardzo szczęśliwa bezrobotna"
Uśmiechnąłem się, kiedy przeczytałem te słowa. Życie ma się jedno - warto iść za głosem serca. Choćby tylko po to, by się przekonać co będzie. Stara prawda mówi, że najbardziej żałuje się tego, czego się nie zrobiło :)
W moim przypadku walka o marzenia miała daleko idące konsekwecje...
Po tych 9 latach wszystko co mam za plecami, układa mi się w prostą drogę. Wydaje mi się to tak oczywiste, że pojechałem do Rzymu, na Nordkapp, a później na Islandię! I jeszcze raz na Islandię :) Właśnie tak, a nie inaczej. Ciekawe, czy ktoś odtworzył tą samą drogę w swoim życiu, i co go w tym kierowało. Dla mnie była to naturalna kolej rzeczy - moja własna droga - właśnie w tych miejscach chciałem być na różnych etapach mojego życia. Spełnienie jednego marzenia otwierało mi drogę do następnego. W jakiś sposób z każdym dalszym krokiem wydawało się to prostsze, choć patrząc z boku - poprzeczka rosła. I tylko ja wiem, jak wiele dają mi dziś skutki tej wewnętrznej walki, którą stoczyłem ze sobą przed większością wyjazdów oraz w ich trakcie. A powiem Wam, że dużo... :) Choć zazwyczaj z trudem przekłada się to na codzienność :)
Ostatni wyjazd był pod wieloma względami wyjątkowy, ale wcale nie łatwy. W projekt "Islandia - rowerem poza horyzont" zaangażowanych było na równi ze mną chyba jakieś kilkanaście osób, a łącznie na pewno kilkadziesiąt.
Cały ten projekt zaczął się dla mnie ponad rok temu - 19 września 2011, kiedy Marta, moja Szefowa (najlepsza na świecie;) zapytała co ja na to, żeby pojechać na kolejną wyprawę, wspierany przez nasza firmę, Agencję Pracy Work Express. Otóż nie trzeba mnie było przekonywać :) Zawsze sam zbierałem środki na podróże i nie było mi żal tej kasy, ale skoro pojawiła się opcja wyjazdu za darmo, nie mogłem nie skorzystać. I na początku to była moja główna motywacja - nie stracić okazji. Następnie padł pomysł, by była to wyprawa charytatywna, o czym pisałem tu. Wybrałem Islandię - ponownie. Czemu? Trzeba zobaczyć ten kraj, żeby to zrozumieć :)
Koszty wyprawy pokryła więc Agencja Pracy Tymczasowej Work Express, a dzięki firmom Kellys, rowery.shop.pl i Samsung miałem zapewniony świetny sprzęt.
Partnerem całej wyprawy była Fundacja Jaśka Meli "Poza Horyzonty", dzięki której możliwe było połączenie podróży z akcją charytatywną na rzecz Jarka Kosińskiego.
Na Islandii pokazałem mój film w wersji angielskiej (dzięki wspaniałej Tłumaczce oraz Marcie, która to zorganizowała :)
a na koniec podróży zostałem zaproszony przez firmę Ossur do zwiedzenia jednej z największych fabryk protez na świecie. Wrażenia z tej wizyty opisałem tu i tu.W czasie podróży udało mi się przejechać 2209 km
w tym m.in. dawno upragnione Zachodnie Fiordy i interior
a także - wreszcie - zakończyć okrążanie Ziemi :)
O czym nie napisałem...
Z Islandii w tym roku ćwierkałem na żywo, co miało swoje plusy i minusy. Głównym minusem było to, że czasem pisałem o hot-dogach i batonikach, bo nic się nie działo, a innym razem nie miałem czasu napisać o tym, co było niezwykle ważne. Muszę to nadrobić!
Jak niektórzy z Was pamiętają, kiedy wytoczyłem rower z hali lotniska w Keflaviku i ruszyłem w daleką drogę, zatrzymałem się już po 10 minutach. Spotkałem Polaka - pana Waldka z Akureyri. Dał mi swój adres i zaprosił do siebie. Wtedy jeszcze nie znałem swoich dalszych planów. 3 tygodnie później wiedziałem już, że tym razem nie dojadę do wodospadu Dettifoss - byłem padnięty po kilkudniowej walce z przeciwnym wiatrem. Postanowiłem dojechać już tylko do Akureyri, i tam najeść się, zebrać siły i zawrócić w drogę powrotną. Było to więc ostatnie miasto na mojej trasie. Na pierwszym skrzyżowaniu w Akureyri minął mnie jeep, z którego dobiegło do mnie: "Piotr, znowu cię widzę!". Nie wiem co było we mnie większe - szok czy radość. Ten sam człowiek na samym początku i na samym końcu tej długiej, samotnej drogi.
W Akureyri spędziłem najprzyjemniejszy czas tej podróży. Waldek (już bez "pan" ;) zadbał o to, bym maksymalnie odpoczął i zregenerował się. Zrobił dla mnie wszystko, co w ogóle mogło mi przyjść do głowy; zadbał też o to, bym przez dobę nie widział swojego roweru :) Nie sposób napisać wszystkiego, by oddać gościnę Waldka, więc użyję jednego cytatu. Gdy robił mi obiad, spytałem: "mogę coś zrobić?" - odpowiedział: "możesz sobie piwo otworzyć" :)
Więc chyba nie muszę bardziej przekonywać, że zrelaksowalem się jak na prawdziwych wakacjach i w drogę powrotną ruszyłem jak rakieta :) Waldku, dziękuję za Twój czas, wszelką pomoc i rozmowy! To były wspaniałe dni!
Waldek zajął miejsce w - zapisanym tylko w mojej głowie - panteonie osób, które zrobiły dla mnie najwięcej w czasie moich podróży, a którym zapewne nigdy się nie odpłacę za ich dobro. Ostatnio taka myśl przytłaczała mnie... Lecz tym razem myślę, ze tak już musi być... a moją odpowiedzią powinno być "podanie dalej". I tak dochodzimy do sensu tej wyprawy, w który naprawdę wierzę - dobro krąży po świecie.
Miałem parę chwil zwątpienia w tę trasę - wszak moje machanie nogami nie zmieniało stanu konta. Gorzej - im więcej jechałem, tym mniej robiłem zdjęć, mniej pisałem, mniej rzeczy mogłem przemyśleć lub skoordynować. Potrzebowałem też paru dni, by w pełni zrozumieć Twittera, Instagram i Androida, co widać było po relacji :) Często miałem poczucie, że gdybym więcej czasu spędzał w internecie, mógłbym zaangażować w tę akcję więcej osób. Żałuję też paru niezrobionych czy nieudanych zdjęć, brakuje mi trochę materiału filmowego... ale to nie jest najważniejsze. Ja jechałem, a WY zmienialiście stan konta! :) I za to Wam bardzo dziękuję. Dziwne to, a jednak działało. Mamy ponad 13 tysięcy! Do 40 tys. jeszcze długa droga, ale zaczęło się przecież od zera!
Ogólnie tegoroczna wyprawa była dla mnie trudna. Choć bardzo się z niej cieszę, to najbardziej cieszę się, że już wróciłem. Pragnąłem wracać już od pierwszego dnia, choć wcale nie było mi tam źle. To "wina" głównie tego, że moje "polskie" życie układało się dobrze jak nigdy, i szkoda mi je było zostawiać, bardzo za nim tęskniłem... Ale to rozstanie było zarazem bezcennym doświadczeniem, które będę zawsze wspominał jako jedno z najpiękniejszych w moim życiu. Powtarzałem sobie, że nic co wartościowe, nie przychodzi bez walki; powtarzałem sobie, że jeszcze tylko 28... 20... 10... 3, 2 dni... dzień! I - co było niezwykle ważne - nie zniszczył mnie dół pod tytułem "po co to wszystko...", bo przepędzała go myśl o tym, że ta wyprawa ma Komuś pomóc. I muszę powiedzieć, że udział w tego typu przedsięwzięciu był dla mnie baaardzo wartościowy!
Drugą osobą z "panteonu zasłużonych" jest Marta "Niebo" z portalu Informacje.is :) Marta wieloma mailami, które wymieniliśmy jeszcze przed wyprawą sprawiła, że w pierwszych dniach nie gnębiła mnie myśl, że jadę w nicość - cieszyłem się, że jadę do niej, choć jej nie znałem :) Jechanie do kogoś to niezwykle cenne uczucie, które zapewne zna każdy, kto podróżował samotnie. Kiedy już się poznaliśmy, okazało się, że naprawdę mogę na nią liczyć, i to w szerszym zakresie niż oczekiwałem :) Marto, dziekuję - nie tylko za niezapomniane w smaku rodzynki i kawę! ;)
Po raz kolejny wróciłem z podróży z umocnioną wiarą w to, że na świecie jest wielu Dobrych Ludzi!
W Akureyri poznałem też Janinę. Zaprawdę niezwykła to osoba! Sprawiła na mnie wrażenie kogoś, kto jest w stanie zrobić wszystko, co sobie postanowi :) Janina niedługo przed moim przyjazdem wydała książkę. I to nie byle jaką - to pierwsza w historii Islandii książka wydana w języku polskim! Fabularyzowany przewodnik - "Islandia jak z bajki". Janina jest dla mnie przykładem, że jak się chce, to się da. Bo każdy kto próbował wydać książkę powie, że to krwawica. Podziwiam więc za wielkie samozaparcie i niespożytą energię. Dostałem książkę w prezencie i zacząłem ją czytać już w samolocie. A właściwie to książka sama się czytała :) Spodoba się ona szczególnie tym, których ten kraj zafascynował podobnie jak mnie. Pozwolę sobie na króciutki cytat ze środka:
"Posuwając się wciąż naprzód i patrząc bez końca, ma się takie uczucie, jakby człowiek niczego w życiu do tej pory nie widział. A jeśli nawet, to Pireneje czy Alpy, muzeum w Luwrze, egipskie piramidy, Rzym, Madryt - pozostawiają jedynie umiarkowane uczucie podziwu (...) można się całkiem zatracić, zapomnieć o wszystkim, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Można się zmagać ze sobą, usiłując zrozumieć obraz nieokiełznanej pustki, miejsc, których nie spotkamy nigdzie na świecie (...) można by krzyczeć, aby tylko dano nam możliwość obcowania z tym pięknem, którego nie da się opisać"
Jeżeli powyższy opis wydaje się komuś przesadzony, polecam obejrzeć ten filmik:
Zapraszam też na - pełną islandzkich "smaków" - stronę o książce:
Wróciłem po miesiącu samotnej podróży... Był to powrót całkiem inny, niż 2 lata temu. Wówczas czułem się szczęśliwy, ale i zarazem zagubiony. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić; marzyłem aby wrócić na drogę i po prostu pedałować... Tym razem wracałem wprost na swoje miejsce w życiu - miejsce, które tak niedawno znalazłem i tęskniłem za nim jak szalony. Wracałem rozrywany szczęściem, odliczając za ile minut stanę na Okęciu...
We wrześniu dzięku Stowarzyszeniu Garuda odbył się I Zagłębiański Rajd Przygodowy, z którego wpisowe - 2200 zł - przekazano na konto akcji dla Jarka.
Do dziś udało się zebrać już 1/3 potrzebnej na protezę kwoty - ponad 13 tys. zł!Wielka w tym zasługa prężnie działającego wydarzenia na Facebooku :)
Żadna z moich podróży nie doszłaby do skutku, gdyby nie ludzka pomoc. Ten rok był jednak wyjątkowy - całe to przedsięwzięcie zaangażowało znacznie więcej osób niż w poprzednich latach, bo - jak wiecie - tym razem nie chodziło tylko o podróż.
Dziekuję przede wszystkim:
- Joli
- Rodzinie
- Agencji Pracy Tymczasowej Work Express sp. z o.o., a szczególnie: Marcie Wachowskiej, Dariuszowi Lamotowi, Arturowi Raganowi, całemu Zarządowi oraz Działowi Marketingu i PR
- Oli Maraś, Justynie Bassie, Marcinowi Franke (Stowarzyszenie Garuda)
- Marcie Niebieszczańskiej (Informacje.is)
- Waldkowi
- Janinie
- Pawłowi Garskemu
- Tomkowi Atomkowi
- Agnieszce Pleti, Weronice Gurdek (Fundacja Poza Horyzonty)
- Magdalenie Klepackiej (Kellys)
- sklepowi rowery.shop.pl
- firmie Samsung
- chórowi Gospel Sound
- wszystkim, którzy dorzucili się na konto Fundacji :)
- wszystkim, którzy pomogli w rozpropagowaniu akcji lub w zbiórce pieniędzy
- wszystkim, którzy okazywali mi wsparcie
- Zosi Zabrzeskiej, Ani Mejer
- Krystianowi Przybyle, Krzysztofowi Spojdzie, Tomkowi Kawce
I to na razie tyle...
W następnej kolejności opiszę jak się sprawował sprzęt rowerowy, szczególnie w warunkach pustynnych, zamieszczę galerię zdjęć (takich ładnych :), których nie było w relacji, wrzucę kilka wywiadów i może na koniec napiszę, czego mnie ta podróż nauczyła :)
...a w listopadzie pierwszy pokaz nowego filmu :)
18.10.2012
Podobne wpisy: Zamiast słów • Znowu Islandia - o co cho? • I wanna fly away!
tagi: islandia2012
kj 2012.10.19 11:45 | No w końcu :) Ale wybaczam, bo ostatnio sam jedyne na, co mam czas, to zrobienie kanapek do pracy, sprawdzenie pogody i łatanie dziur w oponach :) Twoja relacja przypomina mi film, nie pamiętam tytułu, gdzie koleś sam wybrał się na Alaskę.... Mam nadzieję, że tym razem uda mi się trafić na jakiś pokaz (jakbyś przypadkiem był w pomorskim) :) Gratuluję odwagi i zaparcia, zazdroszczę wrażeń i wspomnień! |
mad 2012.10.20 11:15 | Ten film o którym wspominasz to "Wszystko za życie" Przepiękna historia, równie fascynująca jak podróże Piotrka. Gratuluję samozaparcia i życzę wielu wypraw w najdalsze zakątki świata. |
MichałSC 2012.10.20 19:53 | Nareszcie żyjesz wirtualnie:) Welcome! |
ATOM 2012.10.26 16:40 | Piotr, wreszcie jesteś :) Czytając Twój wpis przypomniało mi się powiedzenie; "Droga przez las nie jest długa jeśli kochasz osobę, którą idziesz odwiedzić" |
Krystyna 2012.11.11 00:25 | Panie Piotrze, śledziłam Pana wyprawę i akcję zbiórki na protezę dla Jarka. Podziwiam Pana za postawę, odwagę, skromność, humor i wiele innych cech, o których nie będę pisać, by ten post nie stał się hymnem pochwalnym:) Niemniej, zainspirowała mnie Pana Osoba i pozwoliłam sobie popełnić taki mały wiersz. Mam nadzieję, że znajdzie choć niewielkie 'uznanie' i wywoła cień uśmiechu na Pana przystojnej twarzy: Słyszę w radiu: „Mitko” i już jasne wszystko! Głosem chyba z brzucha szepcze mi do ucha, że rowery lubi. Wcale się nie chlubi swym wielkim osiągiem. Oh nie! Nie pociągiem, ale na dwóch kołach, często w pocie czoła, czy w skwarze, czy w burzy dobrej sprawie służył! Na Islandię w drogę pojechał 'po nogę', by swoją relacją zaciekawić akcją zbiórki na protezę. Bardzo mocno wierzę, że się wkrótce uda. Wiara czyni cuda! Przyznać trzeba szczerze, że, gdy na rowerze - moc w nim wielka drzemie. Wszak 'okrążył Ziemię'! Kto zna z geografii powiedzieć potrafi, że na swym liczniku cyfr ma Piotr bez liku. Niech tych cyfr przybywa też na Jarka koncie, by już z nogą nową mógł stać na Giewoncie! |